Zmiennicy - WPT 1313

Menu główne

Artykuły

Zostałem reżyserem, aby robić komedie - Stanisław Bareja (1929-1987)

Ekran, nr 29, 23 lipca 1987

Twórczość Stanisława Bareji jest już rozdziałem zamkniętym. Reżyser zmarł w Essen (RFN), 14 czerwca br., na chorobę serca, na którą leczył się podobno od dawna. Jego współpracownicy z Zespołów Filmowych, koleżanki i koledzy z Zespołu "Perspektywa" napisali w nekrologu: "Reżyser powszechnie znany miłośnikom filmu ze swych satyrycznych komedii. Temu trudnemu gatunkowi filmowemu poświęcił się bez reszty, przynosząc ludziom radość i uśmiech". Te słowa, dalekie ad oficjalności przyjętych z takiej okazji sformułowań, zawierają całą esencję twórczości Stanisława Bareji; jako wytrwały i najbardziej konsekwentny u nas realizator komedii nie miał łatwego życia, z różnych zresztą powodów, o których dalej, ale widzowie od tał pozostawali mu wierni. Dowiodły tego wszystkie kolejne jego filmy, które szły w kinach przy pełnych salach. Dowiodła tego stosunkowo niedawno, na początku lat osiemdziesiątych, retrospektywa jego filmów; stosowne badania odnotowały wówczas bardzo wysoki, wyższy od przeciętnego, stopień oglądalności. To samo dotyczy ubiegłorocznego serialu satyrycznego "Alternatywy 4, masowo oglądanego i komentowanego, choć niektóre jego wątki, specyficzne realia i odniesienia, dziś, po kilku latach od momentu realizacji, straciły aktualność.

Urodził się w 1929 roku w Warszawie, w której spędził - poza okresem studiów -całe swoje życie. W 1954 roku ukończył Państwowa Wyższa Szkołę Filmowa w Łodzi i rozpoczął czteroletni okres terminowania w kinematografii jako asystent reżysera, drugi reżyser ("Nikodem Dyzma", "Warszawska Syrena", "Szkice węglem", "Inspekcja pana Anatola"), wreszcie współreżyser filmów fabularnych ("Trochę słońca" z Kurtem Weberem). Zadebiutował w roku 1960 komedią "Mąż swojej żony" według sztuki Jerzego Jurandota "Mąż Fołtasiówny". Modny w owych latach temat emancypacji kobiet (tu mąż nie może się pogodzić ze sportową karierą żony, która dla wszystkich dookoła staje się "numerem pierwszym" tego stadła) przyniósł komedię zapewne niespecjalnie odkrywczą w dziedzinie rozwiązań formalnych czy gatunku komizmu, ale sympatyczną, sprawnie zrealizowaną, dobrze zagraną przez Aleksandrę Zawieruszankę i Bronisława Pawlika. Kolejny film młodego reżysera - "Dotknięcie nocy", według scenariusza Aleksandra Ścibor-Rylsklego, był wycieczką w regiony dramatu sensacyjnego. Chciałoby się napisać -jedyną wycieczką, podkreślając monogatunkowe zainteresowania reżysera, ale nie byłoby to ścisłe. W 1964 roku Stanisław Bareja napisał scenariusz trzech spośród siedmiu odcinków serialu telewizyjnego "Barbara i Jan" o przygodach początkującej dziennikarki (Janina Traczykówna) i fotoreportera (Jan Kobuszewski). Serial o zacięciu sensacyjnym nie miał dobrej prasy, do dziś uznawany bywa raczej za katalog sposobów i chwytów, których stosować w filmie nie należy, ale miał jeden atut niewątpliwy: był pierwszym polskim filmem telewizyjnym. W rok później Bareja reżyseruje "Kapitana Sowę na tropie" - pierwszy z kolei serial kryminalny TVP z Wiesławem Gołasem w roli tytułowego kapitana MO i jest to już - jak się podkreśla - robota scenariuszowa (Alojzy Kaczanowski) i reżyserska niezłej próby.

W latach sześćdziesiątych powstają, komedie "Żona dla Australijczyka", "Małżeństwo z rozsądku", "Przygoda z piosenką"; ta ostatnia według operetki "Miss Polonia" Jerzego Jurandota i Marka Sarta. Błahe fabuły opiewające perypetie panienek, które nie chcą być tym, kim są, lub kochają się nie w tym, który je kocha, wzorowane na typowo przedwojennych schematach, przysporzyły reżyserowi popularności wśród widzów, ale nie zyskały dobrej sławy u krytyki. Razem z następnymi filmami: "Poszukiwany, poszukiwana" (1972) "Nie ma róży bez ognia" (1974) zakwalifikowane zostały do rodzaju rozrywki łatwej, zbyt łatwej w rozumieniu bezproblemowości: mówiło się i pisało o "księżycowych" komediach przeniesionych w pozornie współczesne realia. Wtedy też ukuto termin "bareizm", symbolizujący nie tylko pewien styl humoru, lecz także najbardziej komercjalne tendencje w kinie polskim. Bolało to reżysera, wydawało mu się nie do końca sprawiedliwe, tym bardziej że już wtedy zdawał sobie sprawę z finału pewnego etapu twórczości. Szykował się do nowego, świadomy swej większej dojrzałości artystycznej i społecznej. - Zacząłem zdawać sobie sprawę, że jeśli nie będę reagował na to, co ludzi denerwuje, co im dokucza, stracę kontakt z publicznością. Kłopotów przybywało, kiedy próbowałem przedstawić bohaterów nie tylko głupich, ale i sprytnych, którzy potrafią wykorzystać swoje stanowiska, sytuacje, przepisy, układy i układziki.

Tak zaczął się w twórczości Stanisława Bareji okres drugi. Poświęcił się odtąd komedii satyrycznej i jego życie znów stało się trudne, choć z innych niż poprzednio powodów.

Komedia w Polsce ma szansę - pisał Bogumił Drozdowski w artykule "Komedia po polsku" ("Film", nr 5/ 1983) - jeśli nie ma nic wspólnego z rzeczywistością współczesną i nie ma nic wspólnego z historią. To znaczy - jeśli nie narusza godności współczesnych i nie próbuje szargać świętości czasów minionych. Co jest oczywiście niezgodne z naszym poczuciem humoru. Nasze poczucie humoru ma charakter okolicznościowy i rozbudza się w warunkach konieczności szybkiego reagowania na wszystko, co się dookoła dzieje, na każda nową sytuację - społeczna, polityczna, gospodarczą.

Wydaje się, że w latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych paradoks godności osiągnął szczyty i o swoja godność gromko upominali się i godni, i niegodni, i jeśli gdzieś ujawniały się jakieś nieprawości czy po prostu świństwa, to zaraz mówiło się i pisało o godności zawodu, grupy, firmy. Za każda ośmieszoną figurą - jak w znanym wierszu Tuwima ("O film, panie ministrze, obrazili się wachmistrze" itd.) - stała machina, która broniła tego, czego bronić mogła - godności własnej grupy, i tego, czego bronić chciała - nietykalności grupy i opinii o niej. Łatwo zrozumieć że Stanisław Bareja, który w roku 1976 zrealizował "Bruneta wieczorową porą", w 1977 - "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", a w 1980 "Misia" (współscenarzysta wszystkich filmów był Stanisław Tym), zaczął mieć kłopoty. Kłopoty te dotyczyły także serialu TV "Alternatywy 4", przygotowanego we współpracy (scenariusz) z Januszem Płońskim i Macjejem Rybińskim. W pierwszym reżyser ukazywał bohatera uwikłanego w absurdy życia codziennego i złą wole otoczenia, w drugim pewien dyrektor, zresztą niewydarzony, próbował rozwiązać swo­je problemy osobiste poprzez większe i mniejsze szwindle; tu już wyszły na jaw pewne schorzenia życia społecznego, ukazywane dotąd pod maską nieszkodliwych "bolączek", a film zaprezentował znaczny stopień mistrzostwa w wydobywaniu paradoksów rzeczywistości. W trzecim i najlepszym - w "Misiu" - te paradoksy ujawniły się z większą wyrazistością. Przypomnę: oto pewien prezes klubu sportowego, wykorzystując różne sposoby, w tym również własnego sobowtóra, usiłuje ubiec żonę w podjęciu pieniędzy z konta założonego w jednym z zagranicznych banków. Przy tej okazji zapisano na taśmie nie tylko realia, zjawiska i społeczny klimat, w jakim wówczas żyliśmy, lecz także wprowadzono istotne rozróżnienie: oto nie z samych siebie" mamy się śmiać, jak w większości komedii bywa, lecz z bohatera, z którym większość widzów nie może i nie chce się utożsamiać. Dotknęli twórcy w "Misiu" wielu spraw, które w komedii można tylko musnąć, nie pokazywanych dotąd, wiec stale czekających na swą kolej. Miś, "nasz człowiek", ma ogromną dewizową forsę w zagranicznych bankach. Skąd? Otrzymuje szybko paszport na czyjeś telefoniczne polecenie, przyjęte przez urzędnika w postawie na baczność. Wręczenie paszportu wyjeżdżającym - to cała pompa, przypomnijmy haftowaną poduszkę, na której leży wiadomy dokument podawany przy wtórze patetycznej muzyki i recytacji. A inne gagi? Na przykład, gdy milicjant biegnie zarobić na świąteczną choinkę z bloczkiem mandatowym w ręku? Gdy grupa młodych aktywistów zobowiązuje się zaciągnąć wartę przy zagrożonych kradzieżą parówkach, rozglądając się bystro za musztardą? "Miś" wkraczał w kilka tematów, których dotąd filmowa komedia nie śmiała podejmować, zagrażał godności wielu, którzy poczuli się dotknięci, godności grupy, zawodu, firmy, choć opowiadał przecież tylko o niebywałym cwaniactwie prezesa pewnego klubu sportowego. A prezes Spółdzielni mieszkaniowej w "Alternatywach"? A tamtejszy prominent, swój chłop i wyrozumiały sąsiad? A sam Anioł wreszcie, figura wstrętna i groźna, choć niewątpliwie funkcjonująca pod ochroną?

Niełatwo robić komedię satyryczna czy satyryczny serial. Bareja zaczął wiec mieć kłopoty, które głęboko przeżywał. Mówił o tym w cytowanym już wywiadzie: - Najlepszym przykładem może być ciernista droga mojego ostatniego filmu "Miś", któremu dopiero posierpniowe zmiany i odejście poprzedniego szefa kinematografii otworzyły drogę na ekrany. A przecież w grę wchodziła skromna figura, prezes klubu sportowego, który za wszelka cenę chce odebrać twarde waluty z konta w Londynie. I dalej: - Oto lista pokolaudacyjnych poprawek. 38 pozycji. Wycięcia i zmiany w obrazie, w dialogach. Nie mogło być na przykład zbliżenia polskiej szynki w londyńskim sklepie, choć to nie taka tajemnica, że eksportujemy mięso na Zachód. Nie mogło paść zdanie: "To jest Miś na skale naszych możliwości, a nie potrzeb". Nie można było pokazać wiecujących filmowców, ani też kupowania mięsa w kiosku "Ruchu" itp. (...) Poprzedni film "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" spotkał okrutniejszy los. Najpierw film odłożono na półki, a po nagłej zmianie szefa kinematografii zgodzono się na jego udostępnienie, ale tylko w 6 kopiach i za cenę usunięcia 300 metrów. Co miałem zrobić! (...) "Brunet wieczorową porą" fryzowany był trzykrotnie w odstępach kilkutygodniowych (...) Wydaje mi się, że łatwiej było zrealizować i wprowadzić na ekran krytyczny dramat niż satyryczną komedię. Taka atmosfera paraliżowała wyobraźnię...

Zmiany, poprawki, cięcia, przemontowania To, co podoba się jednemu, nie musi podobać się drugiemu. Więc znów poprawki, cięcia, zmiany. Potem w tej komedii czegoś brak, nie wiadomo czego, a to pewnie tego, co było a nie jest. Uprawianie komedii jest w Polsce zajęciem dla ludzi mocnych, wielu próbowało, niewielu zostało. Bareja pozostał i robił dalej, ostatnio dla telewizji ośmioodcinkowy serial komediowy "Zawód - taksówkarz" według scenariusza napisanego wspólnie z Jackiem Janczarskim. Kochał tę robotę, lubił dawać ludziom radość, uśmiech, chwile relaksu. Powiedział kiedyś, dawno, w jednym z wywiadów: - Lubię optymizm, bo jest twórczy. Bez optymizmu ludzkość nie mogłaby się rozwijać, optymizm to jedna z najskuteczniejszych naszych broni. I jeszcze proste wyznanie: - Chyba w ogóle dlatego zostałem reżyserem, aby móc robić komedie.

Bardzo nam brak będzie Stanisława Bareji w kinie, w telewizji. Życie filmowe bez niego stanie się uboższe, a na pewno smutniejsze.

Barbara Kaźmierczak

Koniec głównej zawartości strony.

Radio Safari
Pomiń elementy przewijania trybu graficznego.
przewijanie do góry
przewijanie w dół
Do poprawnego funkcjonowania w trybie graficznym strona wymaga włączonej obsługi JavaScript.

Proszę włączyć obsługę JavaScript i przeładować stronę.
Trwa ładowanie strony. Proszę czekać.