Zmiennicy - WPT 1313

Menu główne

Artykuły

Wybieram humor
Spotkanie z Piotrem Pręgowskim

Film, nr 20, 15 maja 1988

pobierz zeskanowany artykuł

Część telewidzów uznała, iż Tajlandczyka Krashana w serialu "Zmiennicy" Stanisława Barei zagrał aktor z Dalekiego Wschodu, nie umiejący poradzić sobie z polską wymową. To pana pierwsza duża rola?

- Pojawiłem się wcześniej w kilku filmach, lecz w serialu pana Barei otrzymałem niepowtarzalną szansę. Chętnie przystałem na propozycję, gdyż uprawiałem zawodniczo kilka dyscyplin sportowych: bytem nawet mistrzem Warszawy juniorów i wicemistrzem seniorów w zapasach klasycznych. Potem namiętnie ćwiczyłem karate i zawsze marzyłem o zagraniu na ekranie jakiegoś mistrza tych dyscyplin. Myślałem również, iż jako Krashan dam próbkę swoich sportowych umiejętności i w czasie pobytu w Tajlandii stoczyłem nawet trzyrundową walkę z zawodowym karateką. Jednak reżyser nie zdecydował się na jej sfilmowanie. Mój bohater do końca z opresji ratował się nieczystymi chwytami, oszustwem, kłamstwem, także uśmiechem.

A sposób mówienia Krashana?

- Na treningach podsłuchałem zmagania z polszczyzną północnokoreańskiego mistrza karate. A z naśladowaniem nie miałem zbyt wielu trudności, gdyż często dla zabawy udawałem obcokrajowców. Więcej kłopotów sprawiło mi pilnowanie konsekwentnego rozwoju bohatera w tak długim serialu.

Czy odpowiadał panu typ humoru uprawianego przez Stanisława Bareję?

- Ten rodzaj satyry na kult cudzoziemców, na szukanie okazji do podejrzanych interesów może podziałać jak otrzeźwiający prysznic, choć z drugiej strony - ludzie, których satyra dotyczy, często nie biorą jej do siebie. Przedwczesna śmierć Stanisława Barei była dla mnie wielkim ciosem. Podczas powrotu z Tajlandii, kiedy przelatywaliśmy nad pustynią arabską, reżyser powiedział mi, iż wie, jak się zacznie jego następny film. "Skorpion przebiega po pustynnym piasku, który zaczyna się ruszać, spod piasku wyłania się ręka, potem głowa, wreszcie cała postać. Wstajesz, otrzepujesz się i idziesz przed siebie".

Kiedy pan debiutował?

- W 1977, kiedy byłem na drugim roku studiów w warszawskiej szkole teatralnej, Mieczysław Waśkowski powierzył mi rolę jedynego sprawiedliwego wśród gitowców w filmie "Nie zaznasz spokoju". Ale, mimo dobrych recenzji, zostałem "mistrzem" epizodu i drugiego planu, pokazując się m.in. w "Barwach ochronnych" Krzysztofa Zanussiego, "Akcji pod Arsenałem" Jana Łomnickiego i "Polskich drogach" Janusza Morgensterna. A po "Zmiennikach" wystąpiłem jeszcze w dwóch filmach telewizyjnych -"Wcześnie urodzonym" Krzysztofa Grubera i "Brawo mistrzu" Wojciecha Strzemżalskiego. W pierwszym zagrałem wreszcie sportowca, mistrza świata w podnoszeniu ciężarów, a w drugim dla odmiany muzyka alkoholika. Jak na prawie dziewięć lat pracy zawodowej bilans jest więc skromny.

Może większe szansę dała panu scena?

- Wskutek braku doświadczenia niektóre możliwości sam zaprzepaściłem. Po warszawskiej szkole teatralnej, w której dobrym duchem był dla mnie prof. Jerzy Kaliszewski, trafiłem do warszawskiego teatru "Kwadrat" prowadzonego przez Edwarda Dziewońskiego. Od razu dostałem jedną z głównych ról w angielskiej farsie "Co widział kamerdyner?" Joe Ortona. Sztuczka nie była najwyższego lotu, ale aktorom dawała pole do popisu. Jako tytułowy bohater przebierałem się nawet za dziewczynę. Jednak zapewne zwariowałem, bo już po miesiącu przeniosłem się do teatru "Rozmaitości" prowadzonego wówczas przez Andrzeja Jareckiego, gdyż chciałem grać nie tylko w lekkim, ale i w poważnym dramatycznym repertuarze. Moje nadzieje na duże role nie spełniły się jednak i po trzech latach wróciłem jak marnotrawny syn do "Kwadratu". Pech chciał, że zaledwie po paru tygodniach połączono go z Teatrem na Woli. Byłem jeszcze w Teatrze Narodowym, gościnnie występowałem na scenie Warszawskiej Operetki - w musicalu "Boso, ale w ostrogach" według wspomnień Stanisława Grzesiuka. Poprzez piosenki, tańce, sceny dramatyczne starałem się oddać swoisty romantyzm chłopaka z Czerniakowa, głównego bohatera widowiska. Dla mnie warszawiaka z urodzenia i przywiązania, był to powrót do źródeł, do korzeni. Ciekawym doświadczeniem była postać Koguta w telewizyjnej wersji "Polowania na lisa" Sławomira Mrożka. Coraz bardziej pociąga mnie repertuar lekki, komediowy, nawet estradowy. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł grać postać na serio, bez przymrużenia oka, bez ironicznych podtekstów. Ostatnio związałem się z kabaretem Marcina Wolskiego "60 minut na godzinę".

Rozmawiał BOGDAN ZAGROBA

Koniec głównej zawartości strony.

Radio Safari
Pomiń elementy przewijania trybu graficznego.
przewijanie do góry
przewijanie w dół
Do poprawnego funkcjonowania w trybie graficznym strona wymaga włączonej obsługi JavaScript.

Proszę włączyć obsługę JavaScript i przeładować stronę.
Trwa ładowanie strony. Proszę czekać.