Zmiennicy - WPT 1313

Menu główne

Artykuły

Jestem szczery - z Piotrem Pręgowskim rozmawia Dorota Macieja

Tygodniowy Ilustrowany Magazyn, nr 25, 17 czerwca 1988

pobierz zeskanowany artykuł

- Wiele młodych dziewcząt przesyła listy do redakcji, w których domagają się Pańskich zdjęć i wiadomości o Pana życiu. Czy na co dzień także spotyka się Pan z dowodami sympatii?

- Tak, czasami dzwonią do mnie młode panienki i pytają o Krashana. Gdy słuchawkę podnosi żona od razu ją uspokajają, że tylko chcą mnie zobaczyć.

- A żona się denerwuje?

- Skąd! Czasami tylko moja córka jest zazdrosna. Tak naprawdę to wielokrotnie było mi bardzo przyjemnie, gdyż spotkałem się z przejawami sympatii, kilkakrotnie było mało zabawnie ale nie chciał bym tego wspominać. Ostatnio ubawiła mnie pewna młoda panienka, która długo mi się przyglądał, po czym zapytała: "Ja skąś Pana znam tyko nie mogę sobie przypomnieć skąd". Starałem się ej pomóc i mówię, że niedawno było wznowienie popularnego serialu "Czterej pancerni i pies", ona się wtedy uśmiechnęła i zakrzyknęła "no właśnie, właśnie!".

- Słyszałam, że zdobył Pan kilka zawodów, zanim zdecydował się zostać aktorem.

- Jestem wszechstronnie wykształcony. Pierwszym wyuczonym zawodem był tokarz. Zdobyłem go dzięki nauce w zasadniczej szkole. Później w tym samym budynku przy ul. Stalingradzkiej uzyskałem tytuł technika mechanika obróbki skrawaniem.

- Dlaczego mając taki fach w ręku postanowił Pan zostać aktorem?

- Wszystko wskazywało na to, że będę musiał pójść do wojska, a nie czułem się jeszcze przygotowany do tak dużej roli.

- Czy po skończeniu szkoły teatralnej poszedł Pan do wojska?

- Proszę sobie wyobrazić, że tak się potem porobiło, że mnie nie chcieli! Myślę, że to jest dobra przestroga dla wszystkich młodych, którzy chcą dostać się do wojska: nie robić z siebie artystów!!!

- W czasie studiów zagrał Pan w filmie Mieczysława Waśkowskiego " Nie zaznasz spokoju". Jak Pan wspomina to pierwsze filmowe doświadczenie?

- Bardzo miło, grałem z Joasią Pacułą i Krzysiem Janczarem, nie chodziłem na zajęcia teoretyczne, na praktyczne dowozili mnie taksówka. Tak się zrobiło przyjemnie, że w szkole chcieli mi podziękować za współpracę. Na szczęście w porę się opamiętałem.

- Co było po szkole?

- Przypadkowo mój dyplom zobaczył Edward Dziewoński i zaangażował mnie. Zaczęliśmy bardzo owocną, niestety z mojej winy krótko trwającą współpracę. Wykazałem się kompletnym brakiem rozeznania w rzemiośle i po pierwszej premierze zmieniłem Teatr "Kwadrat" na "Rozmaitości".

- Dlaczego, przecież ma Pan wszelkie dane, aby być znakomitym aktorem komediowym. To ponoć trudniejsze od specjalizacji w rolach dramatycznych. Tak przynajmniej twierdzi Olga Lipińska.

- Chyba ma rację, ale wtedy doszedłem do wniosku, że szkoda mnie dla komedii. Poczułem taką straszliwą potrzebę zagrania czegoś smutnego, poruszającego do głębi. Ktoś mi jeszcze powiedział, że nie powinienem trwonić swoich talentów na takie różne niepoważne rzeczy i czara się przepełniła.

- Żałuje Pan?

- Tak, gdyż moje artystyczne losy mogły potoczyć się trochę inaczej. Postanowiłem spróbować szczęście w jeszcze jakimś innym teatrze, wybrałem ten, który był najbliżej mojego domu czyli: Narodowy.

- Jakie role tam Pan zagrał?

- Dałem się poznać jako niezapomniany żołnierz II w "Życiu snem", wsławiłem się stójką z dzidą w ręku, która trwała bez przerwy 42 minuty! I nawet powieka mi nie drgnęła.

- Gratuluję.

- Gościnnie wystąpiłem też w Operetce w przedstawieniu "Boso, ale w ostrogach" Grzesiuka. Tam nawet śpiewałem, bardzo mi się tam podobało, to jedna z bardziej przyjemnych moich zawodowych przygód.

- Jak to się stało, że Stanisław Bareja właśnie Pana obsadził w roli cudzoziemca z Tajlandii w serialu "Zmiennicy"?

- U Barei zagrałem epizod w "Misiu", tak że się już znaliśmy. Początkowo widział w tej roli autentycznego cudzoziemca, ale ponieważ miał złe doświadczenia, a i względy finansowe odegrały tu niebagatelną rolę (Murzyn by więcej zarobił), więc zwrócił się z propozycją do mnie.

- Czy charakteryzacja sprawiła dużo kłopotów?

- W zasadzie nie, niezastąpiona pani Krysia wyskubała mi brwi, pomalowała podkładem Christiana Diora i już byłem Krashanem.

- Zadowolony był Pan z tej roli?

- Wątek Krashana był bardzo atrakcyjnie napisany, a sama postać malownicza. Trudniejsze zadanie mieli główni bohaterowie, bo wszystkie zabawne scenki działy się wokół nich.

- Rola w "Zmiennikach" oprócz popularności, zawodowej satysfakcji, dała Panu możliwość uczestniczenia w wielu niecodziennych wydarzeniach, miedzy innymi w podróży do Tajlandii.

- Mam mnóstwo zabawnych wspomnień związanych z tą podróżą. Zaraz po wylądowaniu już na lotnisku, nasi chłopcy wyciągnęli kamery i zaczęli robić film (oczywiście bez zezwolenia). Proszę sobie wyobrazić ogromny port lotniczy, międzynarodowe towarzystwo, Japończycy, Szwedzi, Niemcy, Hindusi... a my tu kręcimy film. Pobiegłem do toalety, żeby się przebrać. Byłem tak podekscytowany, że w jej poszukiwaniu przekroczyłem granicę i nawet tego nie zauważyłem. Kiedy wyszedłem ucharakteryzowany, zupełnie niepodobny do tego typa, którego zdjęcie miałem w paszporcie, i chciałem wrócić do kolegów, zatrzymał mnie facet z potwornym pistoletem, w ciemnych okularach, taki wyluzowany i do mnie: "passport please". Zacząłem tłumaczyć, że jestem aktorem z "Narodowego", sylabizowałem na-ro-do-we-go, ale nic nie mógł zrozumieć, choć mówiłem wolno, tylko powtarzał w kółko "passport please". Bałem się, że nim zdążę się wytłumaczyć to mnie zastrzeli. Ale jakoś mi się udało. Widać Krashan nie wyglądał na terrorystę.

- Podobno można nieźle zarobić na wycieczce do Tajlandii.

- Podobno. Tylko ja zostałem szpetnie oszukany przez "Politykę". Kiedyś przeczytałem w tej gazecie, że za jedno jabłko w Bangkoku można dostać dolara, a lokówkę do włosów bez problemów wymienia się na komplet sztućców wartych około 100 dolarów. Wziąłem więc lokówkę i 28 kg jabłek i jeszcze tak kombinowałem, żeby były raczej mniejsze niż większe, polerowałem je, pozawijałem każde w oddzielny papierek.

- I co?

- Lokówki nawet w prezencie nie chcieli, a jabłka, owszem, wzięli... w prezencie. Mam jednak najświeższe informacje dla tych, co obecnie się wybierają. Idzie tam majeranek i ocet. Przypuszczam, że gdyby do 12 ton majeranku dodać jeszcze ze dwie butelki octu, to można by kupić średniej klasy komputer.

- W jaki sposób zarania Pan teraz na życie?

- Występuje z kabaretem "60 minut na godzinę", który nie ma jeszcze stałej siedziby, więc jeździmy po Polsce.

- Słyszałam, że często występujecie w dużych salach. Czy macie komplety widzów i jak publiczność reaguje na wasze występy.

- Nie przesadzę, jeśli powiem, że ludzie wyją z radości, jest niezwykłe zapotrzebowanie na śmiech i sądzę, że bardzo się podobamy. Problem tkwi jednak w tym, że trasy są coraz dłuższe, a ja ze względu na rodzinę nie chcę wyjeżdżać. Kabaret się kiedyś skończy i wtedy mogę nie mieć gdzie wrócić.

- Czy ma Pan inne propozycje?

- Mam świadomość, że jeśli sam czegoś nie zrobię, to nic ze mnie nie będzie. Dlatego też z kolegą ze studiów, byłym aktorem Teatru Narodowego, Pawłem Łęskim napisaliśmy scenariusz, którym udało się zainteresować francuską firmę wideo. Niewykluczone, że będziemy robili ten film w koprodukcji z "Poltelem".

- Skąd takie międzynarodowe kontakty?

- Pawła tak rozbolały nogi od stania w teatrze, że postanowił wyjechać. Ukończył reżyserię we Francji, a zupełnie przy okazji, bądź co bądź jest to niezwykle przystojny i męski facet, zagrał w filmie kryminalnym, który cieszył się niebywałą popularnością. Włóczy się teraz ciągle po świecie (tak sobie wzmocnił nogi w teatrze, że został globtroterem) i między innymi przyjechał do Polski pisać scenariusz, który w końcu popełniliśmy razem. Mamy jeszcze sporo planów, chcielibyśmy nakręcić jakiś film wspólnie z moją żoną-aktorką Ewą Kuryłą.

- Nowa mafia?

- Uczymy się na wielu wzorach, ale my chcemy to zrobić w koprodukcji z zachodnią firmą. Wtedy byłby to film poza "rozdzielnikiem", nikomu nic byśmy nie zabrali.

- Jaka rola się Panu marzy?

- Zawsze chciałem być bosmanem z "Tomka na wojennej ścieżce", takim rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną, ale choć wiele ćwiczyłem, nie mam odpowiednich warunków.

- Co Pan ćwiczył?

- W młodości zapasy:byłem nawet mistrzem Warszawy, potem przechodziłem ostrą chorobę Bruce Lee (która niestety lubi powracać), czyli szaleńczo trenowałem wschodnie sztuki walki, a ostatnio zdałem egzamin na ratownika.

- Czy zamierza pan zmienić zawód?

- Maiłem takie plany, może nie tyle zmieniać, co zdobyć pewne nowe doświadczenia, które w naszym zawodzie są bardzo przydatne. Niestety, żona mi nie pozwala, ktoś jej nagadał, że ten zawód polega na czymś zupełnie innym, a nie na ratowaniu życia ludzi.

- Widzę, że jest Pan terroryzowany w domu...

- A skąd! W domu... w domu jest bardzo przyjemnie. Mamy zwierzęta: psa i kota, a kiedyś mieliśmy dwa psy i cztery kotki i jeszcze tego nam było mało, więc jakoś pokombinowaliśmy i urodziła nam się Zosia. Teraz Zosia ma już pięć i pół roku, jest bardzo rezolutna i dobra. Rzadko mnie bije. W zasadzie tylko kiedy palę, bo boi się, że wtedy szybko umrę.

- Czy obawia się Pan, że przyznając się do swojego życia rodzinnego, straci Pan wielbicielki.

- Gdyby to miało jakiś wpływ na moją karierę, albo na pieniądze, które przynoszę do domu, to może... Ponieważ tak nie jest, mogę być szczery.

Koniec głównej zawartości strony.

Radio Safari
Pomiń elementy przewijania trybu graficznego.
przewijanie do góry
przewijanie w dół
Do poprawnego funkcjonowania w trybie graficznym strona wymaga włączonej obsługi JavaScript.

Proszę włączyć obsługę JavaScript i przeładować stronę.
Trwa ładowanie strony. Proszę czekać.